.

MINI KALENDARZ

13 Styczeń - Uruha x Kai XII (END)


niedziela, 4 stycznia 2015

Teraz jesteś piękny, możesz już umrzeć (Ayame x Anzi)

"Teraz jesteś piękny, możesz już umrzeć"
Matenrou Opera: Ayame x Anzi
Beta: Kala


Nao: Chyba nie potrzeba do tego, żadnego komentarza. Mam nadzieje, że opowiadanie Was wzruszy i skłoni do lekkich przemyśleń.

Miłego, spokojnego czytania
 ______________________________________________________
-Co z nim?

W zimnym korytarzu stało sześć osób.
-Jeszcze jest nieprzytomny i jego stan jest krytyczny. Musimy go zostawić na obserwacji. Przykro mi.
Cztery osoby i cztery różne reakcje.
Jego rodzice-zapłakani.
Jego siostra-przerażona.
I on. Jego kochanek, chłopak, przyjaciel- szczęśliwy.
Anzi odetchnął, gdy doktor zniknął mu  z pola widzenia. Opadł na plastikowe krzesło wpatrując się przez szklaną szybę na śpiącego mężczyznę.
-Co ty sobie myślałeś…?- cichy szept wydobył sie z jego ust.

~~~ Ayame~~~
Styczeń
Siedziałem na obrotowym krześle a dookoła mnie panowała ciemność. Kiedy człowiek jest sam zaczyna myśleć o dziwnych rzeczachCzemu się urodził?
Czemu ludzie trwają przy sobie tyle lat?
Co to jest miłość?
Co to jest pociąg seksualny?
 
Nie wiedziałem tego. A przecież najbardziej pragnie się tego, co jest niewiadome, nieznane. Nigdy dotąd nie zasmakowałem bliskości. Kontaktu. Czułości. Lecz mimo to chciałem kogoś. Kogoś kto mnie zaakceptuje w stu procentach. Jednak to nie było możliwe. Nie byłem zbyt towarzyski. A wręcz przeciwnie. Zawsze byłem samotnikiem.
Teraz chciałbym zobaczyć czyjś uśmiech o poranku. Szczery uśmiech. Skierowany do mnie i spowodowany moim widokiem. Jednak  nie umiałem zamienić tego marzenia w rzeczywistość. Zawsze, gdy ktoś się do mnie zbliżał...odtrącałem go.  Przez to odnalezienie tej drugiej osoby było dla mnie czymś nieosiągalnym. Obróciłem się wokół własnej osi i stanąłem przodem do laptopa, którego matryca idealnie  oświetlała moje nagie ciało. Brzydkie, nieproporcjonalne ciało....
Zacisnąłem palce na udzie pozostawiając na nim czerwone ślady.
-Jak mam się tego pozbyć?- Jęknąłem żałośnie.
Czułem się gorszy od innych i chciałem zrobić coś, by pozbyć się tego uczucia.
Otworzyłem swoją ulubioną przeglądarkę i szybko zacząłem wystukiwać w niej kolejne słowa.

"Odchudzanie"

"Ćwiczenia"
"Głodówki"
"Anoreksja"
"Bulimia"
Moje oczy pochłaniały literki, które idealnie podpowiadały jak mam się pozbyć tego, czego tak bardzo nienawidzę - tłuszczu.
Chwila zawahania, zęby mocno przygryzały napuchnięte już wargi, a palce zaciskały się na krawędzi laptopa. Po plecach przebiegł mnie dreszcz, gdy trzaśnięcie drzwi wejściowych rozniosło się echem po całym domu.
Rodzice wrócili. Ostatnio rzadko tu bywali. Praca zajmowała cały ich czas, którego na mnie już im niestety zabrakło. W jakimś tam stopniu się mną interesowali. Pytali jak sobie radzę.  Czy mam jakiś przyjaciół... Jednak trudno nazwać to wszystko relacjami dziecko-rodzic. Było by to mocno naciągane.
Wciągnąłem na nogi szare dresy i zszedłem na dół.
Dzień za dniem ta sama historia. Siadanie wieczorem przy kolacji. Sztuczne uśmiechy. Sztuczna uprzejmość. Przesłuchanie. Co robiłem? Co jadłem? A potem  rozejście się do pokoi i siedzenie w ciszy. Jednak po dwóch tygodniach rutyna została przerwana. Wszystko się zmieniło.
Kłótnia, wielka kłótnia. Tłukące się naczynia, siniaki na ramionach, krew kapiąca z wargi.
Przysparzasz nam tylko problemów! Chciałam normalnego syna! - zabolało.
Krew została rozcieńczona, rozmyta przez łzy.
Wiem, mamo. Chciałaś normalnego syna. Pomagającego Ci w domu, umięśnionego, przystojnego, z super laską u boku. A nie za grubego pedała, który siedzi w pokoju zastanawiając się czemu właściwie żyje. Przykro mi.

Luty
Wkładałem właśnie ostatnie rzeczy do walizki. Pudła już dawno stały w moim nowym mieszkaniu.
-Mamo...- spojrzałem jej w oczy schodząc na dół. To ona kazała mi się wyprowadzić. Wstydziła się mnie. Nie kochała mnie.. Nie chciała.
Dzień wcześniej dużo się wydarzyło. Siedzieliśmy w salonie. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy . Niby oglądaliśmy telewizję, lecz w powietrzu unosiła się napięta atmosfera. Zaczęło się dopiero po chwili. Szczera rozmowa, która wstrząsnęła moimi uczuciami.
Jesli chcesz się zabijać, ja nie chcę na to patrzeć.
Chłód, z którym to powiedziała zakuł mnie w sercu.
Znalazłam Ci ładne mieszkanie.
 Pomogę Ci się spakować.
Nie martw się, będziemy Cię odwiedzać.
Nigdy nie widziałem tyle sztucznego uśmiechu w tak krótkim czasie. Nie miałem wyboru. Nie chciałem takiego życia. Chciałem... Być szczęśliwy, znaleźć miłość swojego życia i umrzeć spokojnie. W jego ramionach.
Klatka schodowa była dość... Obskurna. Smutna. Jakby dawno nie widziała radości. Za to jakby nie raz była świadkiem śmierci. Też tu umrę?
Brzdęk kluczy przekręcanych w zamku.
Mieszkanie było puste i tak samo zimne jak wcześniejsze pomieszczenie.
Zimne ściany, zimna podłoga, zimne, dwuosobowe łóżko. Zaśmiałem się pod nosem. To wszystko było takie absurdalne. Zostałem sam.
Sam będę żył i sam umrę.

Musiałem znaleźć jakąś pracę, ale straciłem wszelkie siły, nie mówiąc już o ochocie. Byłem zmęczony. Niektóre pudła dalej stały nierozpakowane, mimo, że minął juz tydzień, odkąd zamknęli mnie w tej klatce. Usiadłem obok jednego z nich  zacząłem wyjmować z niego różne przedmioty, chcąc dostać się do tego jednego, konkretnego. Chwilę później stałem już przed wagą, patrząc na nią z pewną obawą.
Rozpiąłem bluzę i zarzuciłem ją z ramion. Potem to samo stało się z koszulką, butami i spodniami. Zagryzłem wargę i zamknąłem oczy. Za moment miały rozwiać się wszelkie wątpliwości. Czy tego  się obawiałem? Bardzo, jednak…  Nie miałem pojęcia czemu.
Uchyliłem jedno oko. Waga wskazywała 53kg, lecz sam nie byłem pewny,  czy to dużo, czy mało. Mimo to, nie podobała mi się ta waga. Czułem sie gruby. Zakompleksiony. Samotny...
Wsunąłem wagę pod łóżko, a potem sam się na nie położyłem. Mój wzrok sunął po suficie. Tak samo zimnym jak ściany i reszta mieszkania. Przymknąłem  powieki i tego dnia już ich nie otworzyłem. Zasnąłem.

Po tygodniu było juz 50kg.. a po następnym 47kg. Uśmiech na mojej twarzy był coraz większy, jednak tylko ja go widziałem. Wychodząc od czasu do czasu na miasto, widziałem jak dziewczyny oglądały się za moimi nogami. Fakt, były chudsze. Jednak mi to nie wystarczało. Chciałem chudnąć. Jeszcze bardziej i bardziej. Pokazać, że ja też mogę być piękny i atrakcyjny.
Bo mogę prawda? Kiedyś wszyscy o mnie usłyszą. Będę popularny.
I usłyszę to, o czym od tak dawna marzę.
Ayame... Jesteś piękny

Marzec
Przeziębiłem się. Nie było to dziwne. Moja odporność sporo spadła. Gdy byłem u lekarza usłyszałem to, czego najbardziej się obawiałem.
 -Prosze pana... Pana waga.. jest niepokojąca. Jeśli pan nie przytyje może się panu coś stać.
Tradycyjnie przytaknąłem.
Kłamstwa.
Otaczały mnie same kłamstwa. Dlaczego ludzie kłamią? Co chcą tym osiągnąć? Nienawidzę tego społeczeństwa. Nienawidzę…
Następnego dnia, wyciągając wagę spod łóżka lekko sie uśmiechnąłem. To już mój nawyk. Wstawanie, ważenie, spanie. Zabawne... Jak w tak, krótkim czasie można się od czegoś uzależnić.
Jedna stopa, potem druga. 43kg. Jeszcze odrobinkę... Jeszcze troszeczkę....
Zakręciło mi się w głowie. Potknąłem się o wagę, plecami uderzając boleśnie o ścianę. Z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Było mi słabo. Bardzo słabo. Powoli podczołgałem się do lodówki siadając przed nią.
Kawałek ogórka. Kiełbaska... Jedna, potem druga.
Wstałem.
Sześć kanapek z szynką i pomidorem. Sałatka z groszku i majonezu.
Zatraciłem się.
Zatraciłem się w jedzeniu, które od długiego czasu było moim wrogiem. Czułem wstyd, jednak jadłem dalej. Jajecznica. Omleciki, kawałek kurczaka. Siedziałem i zajadałem się w najlepsze dopóki nie mogłem już nic w siebie wcisnąć. Usiadłem pod ścianą. Brzuch bolał niemiłosiernie. Rozrywał mnie od środka, a łzy atakowały moje czerwone policzki.
-Co ja zrobiłem... Co ja zrobiłem?! CO JA ZROBIŁEEM!?- Płacz mieszał się z krzykiem.
 Nawet nie zauważyłem kiedy pięściami zacząłem uderzać w ściany, potem w podłogę. Zacząłem szamotać się po kuchni zrzucając z blatu szklanki. Objąłem się ramionami siadając w kącie i plącząc jeszcze głośniej. Kołysałem się w przód i w tył, ale to wcale nie pomagało mi się uspokoić. Gdy otworzyłem oczy, byłem cały we krwi. Szkło z rozbitej szklanki, rozcięło moją skórę. Potem wszystko działo się tak szybko. Szybkie kroki w stronę ubikacji. Palce w gardle. Płacz. I z powrotem to samo. Pozbyłem się wszystkiego co we mnie było. A nawet więcej. Zacząłem wymiotować krwią. Płakałem. Wymiotowałem i płakałem na zmianę. Czułem się poniżony. Jedzenie mnie upokorzyło. Gardło bolało nawet przy przełykaniu śliny. Nie chcę więcej tego powtarzać. Czemu muszę tak cierpieć.. a tak...
W końcu postanowiłem za wszelką cenę dążyć do perfekcji. Przecież tego właśnie chciałem. Chudego mnie.
Następne dwa dni przeleżałem w łóżku. Było ze mną naprawdę źle. Myślałem nawet o powróceniu do normalnego trybu życia. Jednak to było zbyt trudne. Zbyt kłopotliwe dla mnie.

Kwiecień
Dopiero siedząc na kanapie odczułem tą samotność. Odchudzanie zajęło cały mój czas. Nawet nie byłem w stanie o tym myśleć. Jednak teraz, gdy siedziałem z kubkiem zielonej herbaty w rękach, odczułem potrzebę wygadania się. Sięgnąłem do telefonu, jednak nie znalazłem w nim żadnego numeru. Przez myśl przeszedł mi psycholog, jednak szybko z tego zrezygnowałem. Nie potrzebowałem rad, wsparcia. Tylko kogoś kto mnie wysłucha, przytaknie i powie, że dam sobie radę.
Spojrzałem na swoje uda, już chude, jednak nadal brzydkie. Blizny. Rany szpeciły nogi, które chciałem żeby były piękne, bo… Odkryłem nowy sposób na radzenie sobie z głodem, z samotnością, z tym bólem...
Okaleczanie się.
To uzależniało. Nie było dnia, bez nowej kreski na udzie, ramieniu, biodrze czy nadgarstku. To było już dla mnie coś normalnego. Stało się moim nawykiem. Przestałem się martwić co powiedzą inni. W końcu wszystko można ukryć. Zatuszować.
Przez parę kolejnych dni zwiększałem swoje bilanse. Jadłem... W miarę normalnie. Ciepły obiadek, zacząłem wychodzić do kawiarni, klubów, restauracji. Poznałem parę osób. Chwaliły mój wygląd. Doceniali za oryginalność, za styl, za charakter. To było niesamowicie miłe, przyjemne, lecz… Na ile to było prawdą? Nie wiem. Jednak to było czymś czego potrzebowałem.
 Przytyłem kilogram, potem dwa... Wyglądałem naturalniej. Jak inni szczupli ludzie. I wtedy czar prysnął. Wiedziałem, że nikt nie zostaje na zawsze. Ludzie przychodzą, odchodzą… Taka kolej rzeczy.  Tylko, że  miałem tę nadzieję, że Ci, których miałem za swoich przyjaciół, zostaną na dłużej. A oni przestali się odzywać. Pierwsze co poczułem to przerażenie. A potem żal do samego siebie. Aż w końcu złość, wręcz wściekłość. Znowu zacząłem płakać. Ostatnio stało się to moją codziennością. Łzy przysłoniły mi obraz. Szperałem po szafkach, wyrzucając z nich większość rzeczy. Do czasu, gdy wreszcie znalazłem to co chciałem.
Żyletki.
Plecami oparłem się o ścianę, po której sie zsunąłem. Drżącymi dłońmi trzymałem to narzędzie zbrodni. Powoli przysunąłem je do uda. Jedna kreska. Przymknąłem lekko oczy. Koło niej druga, grubsza, większa. Syknąłem cicho. Znowu po mieszkaniu rozniósł się echem żałosny szloch.
Cisnąłem żyletką w kąt, biorąc z blatu nóż. Nie myśląc wiele przeciągnąłem nim po chudym nadgarstku. Za mocno. Za szybko... Krew spływała powoli. Najpierw kropelka po kropelce, a potem strumień zaczął spływać po ręce, brudząc ubranie i moje brzydkie...znów za grube ciało....
Ciemność
Zwykle w takich momentach, ludzie budzą się w szpitalu. Otworzyłem oczy, lecz jedyne co zobaczyłem to białe, zimne ściany mojego mieszkania. Smutne. Nikt nie przyszedł. Nikt się nie zainteresował. Nie... To całkiem śmieszne... Śmieszne, ponieważ oczekiwałem pomocy.
Powoli wstałem opierając się ciężko o ścianę. Muszę się ogarnąć. Muszę... Muszę cos z sobą zrobić.
W kuchni wziąłem parę tabletek nasennych. Dotarłem do kanapy i tam usnąłem.
Gdy obudziłem sie nazajutrz o 12, czułem się trochę lepiej. Jednak jedyna myśl, która krążyła mi po głowie to: waga.. gdzie moja waga. Byłem cały spięty, gdy wyciągałem swoją wyrocznie spod łóżka. I znowu to samo.. jak każdego dnia. Jedna noga, druga noga. Wskazówka zatrzymała się przy 42,6kg. Opadłem szczęśliwy na łóżko. Przymknąłem na chwilę oczy. Chyba mogę uczcić moje małe zwycięstwo, prawda?
Ubrałem sie zadziwiająco dobrze. Czarne rurki z dziurami na kolanach, biała koszulka, a na to czarna bluza w białe pasy na rękawach. Ułożyłem włosy, wykonałem makijaż. Wyszedłem.
Do moich płuc dotarło świeże powietrze. Zdecydowanie tego mi brakowało. Z szerokim uśmiechem na ustach ruszyłem do galerii. Tam zrobiłem małe zakupy. Wiele ubrań stało się na mnie za duże, więc potrzebowałem czegoś nowego. Duża ciepła bluza, sweter, dwie koszule, 3 pary spodni. Zacząłem odczuwać przemęczenie, ale mało się tym przejąłem. W drodze do domu wypiłem 3 napoje energetyczne.  Wróciłem do mieszkania tylko po to by zostawić w nim torby. Potem ruszyłem na podbój klubów.  
Odwiedzałem kluby, jeden za drugim, a alkohol lał sie litrami.
Niestety, to ostatnie co pamiętam....

Maj
Szpital. Sztuczne uśmiechy. Zbyt mili ludzie. Za dużo chorych osób. Za dużo smutku, przygnębienia...
Pomimo tego, że wszystkiego było tu za dużo, czułem się dobrze. Podejrzanie dobrze.
Już od tygodnia tu jestem, i już od tygodnia się nie ważyłem. Już od tygodnia chcą mnie przekonać do jedzenia. Jednak ja jestem nieugięty. Moje myśli błądzą po krainie odchudzania. Tam jestem chudy. Jestem idealny. Wszystko mi się udaje. Chudnę. Nikt mi nie przeszkadza.
-Panie Ayame?
Uniosłem pusty wzrok na mężczyznę w średnim wieku. Był łysy, a na jego twarzy było widać niezliczoną ilość zmarszczek.
-Słucham?
-Jutro zostaje pan przeniesiony do kliniki.
Westchnąłem ciężko, podnosząc się z łóżka. Do jakiej kliniki? Gdzie oni chcą mnie wywieść? Co oni chcą ze mną zrobić?
-Po co?
Gdy po raz drugi uniosłem na niego wzrok, wydawał się zaskoczony.
-Pan nie rozumie? Pan.... Powoli umiera. Musimy szybko temu zaradzić, bo inaczej pana organizm nie wytrzyma.. i może się pan pożegnać z tym światem.
Przełknąłem głośno ślinę. Nie.. jeszcze nie mogę. Nie osiągnąłem mojego celu. Kiwnąłem posłusznie głowa jak małe dziecko. Lecz to, co było w mojej głowie, zupełnie nie odzwierciedlało moich poczynań.

Powoli pakowałem swoje rzeczy do dość sporych rozmiarów walizki. Sam nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Czułem niepokój. Czułem się dobrze w tym chaosie. Wsiadając do samochodu, ogarnął mnie strach. Zacząłem się szarpać. Chciałem stąd uciec. Krzyczałem. Jednak nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zupełnie tak, jakby takie zachowanie było normalne. Bo może i dla nich było… Ile osób wcześniej, tak jak ja próbowało się stąd wyrwać i uciec?
Odjechaliśmy. Kolejne łzy leciały po moich policzkach kiedy mijaliśmy zacienione uliczki i wielkie budynki.
Zbliżaliśmy się do tego miejsca. Do tego koszmaru, którego chciałem uniknąć. Jakiś facet wziął moje rzeczy i wniósł je do środka.
- Panie Ayame... Proszę wyjść z samochodu...
-Nie chce....
-Panie Ayame....
-Nie chce!!
Ten krzyk na pewno usłyszeli wszyscy, a zaraz potem szloch, który wstrząsnął moim ciałem.
-Zostawcie mnie! Zabijcie mnie! Albo dajcie mi się zabić! Po co to robicie? Macie z tego kasę!? Dajcie mi spokój!- wybiegłem drugimi drzwiami.
Nogi mi się plątały, ale biegłem. Nie poddawałem się dopóki szarpnięcie za ramię powaliło mnie na ziemię. A tam przytrzymało dwóch mężczyzn. Szamotałem się, ale to nic nie dało. Jak zwykle. Jestem żałosny. Zagryzłem wargę, z której poleciała krew. Biłem, gryzłem, kopałem ile tylko się dało, jednak wszystko było na nic. Dla nich byłem tylko dzieciakiem, który potrzebował pomocy. To śmieszne…
Przerzucili mnie przez ramię i wnieśli do środka. Szybko zostałem zamknięty w jakimś pomieszczeniu. Białe ściany, biała pościel, białe firanki.
Jak w domu...

Wbrew pozorom, zadomowiłem się tam bardzo szybko. Poznałem dużo osób, dokładnie takich jak ja. Akceptowali mnie i wspierali. Nawet po tygodniu, który przyniósł mi kolejne dwa kilogramy. Nie odtrącili mnie. Wręcz przeciwnie. Rozmawiali ze mną. Pomagali mi i doradzali co zrobić by schudnąć w takim miejscu.
Po tym pełnym męczarni tygodniu przenieśli mnie do innej sali. Była pusta, lecz dopiero, gdy wszedłem głębiej do zimnego pomieszczenia, ujrzałem kobietę. Właściwie dziewczynę. Leżała na łóżku wpatrując się w brudny sufit. Kiedy podszedłem jeszcze bliżej, stawiając torbę ze swoimi rzeczami na łóżku, na przeciwko, nawet na mnie nie spojrzała. Jej wzrok dalej wędrował po tej nierównej strukturze. Z tej odległości mogłem zauważyć, że jak na japonkę, ma bardzo mocne rysy. Ciemne włosy, obcięte na krótko,  duże, czarne oczy, mały nos i mocno zarysowaną szczękę. Doprawdy ciekawe połączenie.
Bez krępacji studiowałem rysy jej twarzy, gdy znów powróciłem do jej ciemnych oczu, zauważyłem, że tym razem wpatrywały się we mnie z pewnym.. zaciekawieniem. Przeszedł mnie dreszcz. Z pewnością, gdybym zobaczył to spojrzenie w środku nocy, przestraszyłbym się nie na żarty.
-Jestem....Ayame- przełknąłem ślinę.

W drzwiach dalej stał lekarz, który mi się przyglądał. Chciałem pokazać, że ze mną już lepiej. Może mi odpuszczą. Może stracą czujność do tego stopnia, że będę mógł dalej chudnąć.
-Enji - delikatny głos wydobył się z jej pełnych ust.

Oczarowany kiwnąłem głowa. Ona była naprawdę.. inna? Drugiej takiej dziewczyny nie spotkam na pewno już nigdy.
Odwróciłem się na pięcie, chcąc rozpakowywać kilka rzeczy.

Kolejne parę dni spędziłem w ciszy. Minęło trochę czasu, zanim zacząłem rozmawiać z brunetką. Bałem się. Chciałem zrobić na niej dobre wrażenie, a strach przed tym, że gdy się odezwę a ona mnie wyśmieje był tak wielki, że ściskał moje gardło za każdym razem, gdy chciałem wypowiedzieć do niej choć jedno słowo. I tak się stało. Jednego wieczora, kiedy księżyc był w pełni, ona siedziała na parapecie z papierosem w ręku.

- Wiesz czemu tak wyglądam?- zapytała.
Tak po prostu. Jej wzrok bezustannie był skierowany za okno. Nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi. Jednak jej poza zdradzała jej uczucia. Chciała, żebym jej odpowiedział. Chciała z kimś porozmawiać. Czemu? Bo samotność ją wykańczała. Skąd to wiem? Bo ze mną działo się dokładnie to samo.

- Czemu?- Wtulony w puchatą poduszkę, także wpatrywałem się w okno.

W tym momencie, księżyc został przysłonięty przez ciemne chmury, zabierając jednocześnie dziewczynie, obiekt obserwacji. Właśnie to spowodowało, że jej oczy zostały zwrócone ku mojej osobie.
- Przez to cholerne społeczeństwo. Presja jaka była na mnie wywierana była niesamowita. Dogryzania, z powodu mojej wagi, z powodu moich rysów twarzy, z powodu moich włosów. Schudłam.. ale jakim kosztem. - zaśmiała się, chwilę potem zaciągając dymem papierosowym.
-Jesteś tu z takiego samego powodu co ja?- uniosłem się na łokciu.

- Nie.. Ja jestem tu z powodu depresji. Z powodu próby samobójczej. Chociaż i tak największy udział miał w tym mój brat. On.. uratował mnie.

- Brat?

Usłyszała. Na pewno. Jednak nie doczekałem się już odpowiedzi. Zeskoczyła z parapetu, kryjąc swoje wbrew pozorom drobne ciałko pod kołdrą i zasypiając. A przynajmniej sprawiając wrażenie, jakby spała. Chyba powinienem brać z niej przykład, prawda?

Myślę, że mogę powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Rozmawialiśmy, wspieraliśmy się. Jednak  jej tajemniczy brat nadal był dla mnie zagadką. Chciałem wiedzieć o nim więcej.
Ale ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Niedługo potem się o tym przekonałem na własnej skórze.
Dzień jak każdy inny. Taka sama niechęć do świata budziła mnie codziennie rano. Lecz teraz... to nie było to. Zmusiłem się do otworzenia oczu i skierowania ich na łóżko naprzeciw. Przy śpiącej dziewczynie siedział chłopak. Chciałem krzyknąć, jednak byłem zbyt słaby.

- Siostrzyczko.... – usłyszałem męski, przyprawiający o ciarki głos. - Nie bądź na mnie zła. To przez rodziców. Oni mi kazali. Martwili się o ciebie, wiesz? Chcieli oddać cię pod opiekę lekarzy. Dlatego tak długo mnie tu nie było. Ale już jestem. Przy tobie. Jesteś już bezpieczna.

Odchrząknąłem, a oczy chłopaka, tak samo ciemne jak dziewczyny, zaczęły się we mnie usilnie wpatrywać. Przewiercały mnie na wylot. Zacząłem drżeć.

- Co tutaj robisz? To nie jest godzina odwiedzin.... - szept, wydobywający się z mojego gardła, zdradzał, jak bardzo przerażony byłem.

- Musiałem odwiedzić moją siostrę. Kim ty jesteś? -Kolejna osoba, nastawiona do mnie negatywnie. Ja... chyba nie mogę zdobyć przyjaciół.

- Przenieśli mnie tutaj..... jakiś czas temu. Jestem... Ayame -Powiedziałem niepewnie. Obserwowałem uważnie chłopaka. Jego wzrok był przerażający. Miałem wrażenie, jakby w każdym momencie mógł mnie zaatakować

- Ja jestem Anzi. Miło Cię poznać... Ayame- zaskoczenie pojawiło się na mojej wychudzonej twarzy, gdy wraz z wypowiedzeniem, przez niego, mojego imienia, na jego ustach zagościł uśmiech. Piękny uśmiech. Niesamowity uśmiech. No i przede wszystkim.. szczery uśmiech.

- Mi ciebie też.

Rozmowa na samym początku praktycznie się nie kleiła. Jednak szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nie musiałem mówić dużo. On rozumiał. Mówił za nas oboje. O czymkolwiek. Byle tylko zająć mój czas. Przychodził do mnie i Enji codziennie, każdego wieczora. Jednak pewnego dnia go zabrakło. Enji też nie było.
 Historia lubi się powtarzać, prawda? Kolejne osoby mnie zostawiły. A ja dla nich mógłbym poświęcić moje marne życie.
 Miałem kolejny atak. Biegałem po sali obijając się boleśnie o ściany. Waliłem w okna, krzyczałem i płakałem rozdrapując, na swoim ciele rany. Lekarze byli do tego przyzwyczajeni. Nikt nie zareagował. Nikt nie przy....

- Ayame?! - moje chaotyczne myśli zostały zakłócone.

Zdenerwowane kroki zbliżały się do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie. Chwile potem, ktoś porwał mnie w swoje ramiona, kołysząc się uspokajająco na boki. Moje powieki automatycznie opadły skupiając się na zapachu, który dochodził do moich nozdrzy. Czułem jak moje serce powoli się uspokaja, a oddech wraca do normalności. Ogarnął mnie względny spokój. To zaskakujące, jak jedna osoba w tak, krótkim czasie może sprawić, że poczuje się bezpieczny.

-Dlaczego?.. Nie znasz mnie

-Jesteś przyjacielem Mojej siostrzyczki -przerwał mi ostro- Gdybyś sobie coś zrobił, na pewno byłaby smutna.

Kiwnąłem spokojnie głową. Przyjacielem? Czy naszą relacje można tak nazwać? Szczerze chciałbym w to wierzyć, ale mój mózg skutecznie odpychał ode mnie tą myśl. Nie chciał jej do mnie dopuścić. Jakby się bał, że zapomnę o swoim jedynym celu, o swojej jedynej miłości – O anoreksji.

-Już wszystko w porządku- silne ramiona, które przyciskały mnie do umięśnionej klatki piersiowej- zniknęły. Momentalnie poczułem zimno na nagich ramionach. Pustka. Poczułem  pustkę.

- Ayame....

- Nie chce tego słuchać!- zatkałem uszy, odsuwając się od niego najbardziej jak się tylko dało. Znowu to samo. Usłyszałbym, że jestem dziwny, nienormalny, chory. Obrzucałby mnie takimi epitetami, dopóki nie przyznałbym mu racji. Mówiłby mi, że zwariowałem. A ja nie chciałem tego słuchać. Wiedziałem dokładnie jaki jestem. Ale i wiedziałem czego dokładnie chce.

Schudnąć
Schudnąć
Schudnąć
i jeszcze raz
Schudnąć.


Z otwartego okna zawiał wiatr, który poruszył moimi włosami. Chwile potem w rozwiane kosmyki wsunęła się dłoń. Jego dłoń. Kciukiem głaskał mnie po policzku, uśmiechając się delikatnie.

-Spokojnie. Wszystko jest w porządku. Chciałem ci powiedzieć, że jesteś idealny. Nie musisz się zmieniać. - mimo tego, że mówił szeptem słyszałem go bardzo wyraźnie. Dlaczego? Bo mówił wprost do mojego ucha, które owiewał ciepłym oddechem. Jego męski głos powodował ciarki na moim ciele. To naprawdę dziwne uczucie- Jedyne czego ci brakuje to uśmiechu.

Kiedy się ode mnie odsunął, zobaczył szeroko otwarte oczy i lekko uchylone usta. To pewnie dla tego zaczął się cicho śmiać. Poczułem ukłucie w sercu, które chwile potem zaczęło szybciej bić. Co się dzieje? Kto mi powie jak to się nazywa...

-... miłości.. - uniosłem lekko głowę.

- Słucham?

- Żeby wrócić do normalności potrzebujesz miłości. Kogoś kto Cię pokocha. Kto będzie z tobą na dobre i na złe. Kogoś kto pomoże ci z tego wyjść.

Przyswajałem każde słowo, które wypowiadał. Powoli... bardzo powoli uświadamiałem sobie jaki byłem głupi. Z minuty na minutę zacząłem widzieć błędy, które popełniłem. Zauważyłem też, ile życia i czasu zmarnowałem.
Uświadomiłem sobie też coś jeszcze.

-Anzi.... chyba już wiem czyjej miłości potrzebuje...
Czerwiec
Nawet nie zauważyłem kiedy, nie zauważyłem jak, a już,  Anzi trzymał moją dłoń w swojej. I nie pozwalał mi jej puścić.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni przeprowadzałem z nim bardzo dużo rozmów. Przytyłem.
Teraz ważę 45kg. Trudno mi z tym. Nie tak łatwo się z tego wszystkiego otrząsnąć. Kompleksy wróciły i stały się jeszcze większe. Jednak On wybijał mi je z głowy, jeden po drugim. Ciągle powtarzał to co zawsze chciałem usłyszeć.
Jesteś piękny
Teraz słyszałem to codziennie. Na “dzień dobry” I na “do widzenia”. Zawsze kiedy tego potrzebowałem. Zawsze kiedy wpadałem w dołek.

Wyprowadziłem się ze swojego mieszkania. Czarnowłosy nie pozwalał mi siedzieć w samotności. Zawsze powtarzał, że wtedy wmawiam sobie głupoty. Zabierał mnie też na siłownie. Powiedział, że skoro tak nienawidzę swojego ciała, spróbujemy je zmienić w inny sposób. Pomagało. Było praktycznie idealnie.
Uśmiechałem się. Ale tylko przy nim.
Śmiałem się. Ale tylko gdy byliśmy sami.

To były zbyt cenne dla mnie rzeczy. Tyle wycierpiałem. Chciałem dzielić się moim szczęściem tylko i wyłącznie z nim. Bo było tylko i wyłącznie jego zasługą.

Wieczorami siadaliśmy na balkonie. Wtedy mieliśmy czas dla siebie. On siedział oparty plecami o ścianę i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, za to ja, siedząc między jego nogami, wtulony w jego klatkę piersiową, byłem wpatrzony tylko w niego. Nie wiem nawet kiedy to się stało. Oficjalnie nie zostaliśmy parą. Nawet nie wyznaliśmy sobie uczuć. Lecz oboje wiedzieliśmy, że pragniemy siebie na wzajem.

- Ważyłeś się dzisiaj? -mruknął, gdy odsunął od siebie kubek gorącej herbaty

- Nie – odpowiedziałem bez wahania.

Anzi zakazał mi się ważyć. Powiedział, że raz na miesiąc będziemy kontrolować moją wagę. Jeśli spadnę... on już mnie dopilnuje, żebym przytył. A jeśli przytyje? Dostanę nagrodę. Jaką? To oczywiste – jego.

- Dobrze. Grzeczny Ayame.. - jego duża dłoń znów znalazła się w moich włosach.

Moje powieki automatycznie opadły. Jego dotyk mnie uspokajał. On bardzo dobrze o tym wiedział i perfidnie to wykorzystywał. Ale to za to go kocham.

Nim się obejrzałem on muskał delikatnie moje usta. Zawsze tak robił. Nie chciał mnie przestraszyć. Chciał też zachować dystans. A mi to odpowiadało. Nadal nie przywykłem do bycia z kimś.

Jednak długo to nie trwało. Sielanka skończyła się tak szybko jak się zaczęła. Anzi musiał wrócić do pracy. Wychodził wcześnie rano, a wracał późno w nocy. Cóż, taka jego praca. Jednak tęsknota za nim stawała się coraz większa. Czekałem na niego każdego wieczora, lecz nim on przyszedł, ja zapadałem w głęboki sen. Widziałem go tylko rano. Zawsze witał mnie tym swoim szczerym uśmiechem i entuzjastycznym “dzień dobry”, które dawało mi energie na wiele godzin.
Jednak ile można... Wiedziałem, że prędzej czy później wszystko wróci. I wróciło. Tylko dlatego ,że jego nie było przy mnie. Był lekarstwem na moje rany. A gdy zaczynało go brakować… Cała dotychczasowa kuracja okazała się być niewystarczająca.
Dzień za dniem, znowu popadałem w depresje. Moja “królowa” wróciła. Jednak on nic nie widział. Było ciemno. Był zmęczony. Taak. To tylko marne wymówki. Czemu próbuje go usprawiedliwiać? Aż tak bardzo mi na nim zależy? Zabrał moje serce i nie chce oddać. A ja staje się pustą skorupą. Skorupą, która usycha z braku zainteresowania.

I się skończyło. Było pięknie, jednak każda bajka jakoś się kończy. Najczęściej happy end'em, tak? Nie, niestety nie tym razem. Zakończenie okazało się tragiczne. Takie, które było najmniej spodziewane.
Spadek wagi do 35kg. Szpital. Ciemność.
* * *

-Co z nim?- Chodziłem z kąta w kąt i nie mogłem się uspokoić. Nie rozumiałem co się stało. Wyrzuty sumienia, wracały zawsze, gdy patrzyłem na niego. Leżał wśród białej pościeli, w białej, szpitalnej piżamie, zamknięty w czterech, równie białych ścianach. Jego twarz także była biała.... była zimna.. 
-Jeszcze jest nieprzytomny i jego stan jest krytyczny. Musimy go zostawić na obserwacji. Przykro mi.

Opadłem ciężko na szpitalne krzesła I opuściłem nisko głowę. To za dużo. Czemu teraz...

-Co ty sobie myślałeś.... - szepnąłem do siebie.


~~
Anzi~~
Wspomnienie 

7:00 rano. Pierwszy dzień w nowej szkole. Tak tak, idę teraz do 2 liceum. Przeniosłem się ze względu na rodziców. Rozwiedli się, musiałem wybrać. Wybrałem matkę. Powoli stawiałem kroki po skrzypiącej podłodze starej szkoły. Mijałem uczniów, którzy mierzyli mnie wzrokiem i szeptali do siebie. To było naprawdę irytujące.
"Co to ma być?"
"To facet?"
"Co mu się stało?"
Ignorowałem dosłownie wszystko. Chciałem tylko spokoju. Nie mogę się za bardzo denerwować. Wtedy tak dziwnie kręci mi się w głowie

-Dzień dobry. Jestem Anzi. Miło was poznać -stała formułka wypowiadana za każdym razem. Nuda. Widziałem na końcu sali osobę, dla której wybrałem tą szkolę. Moja dziewczyna. Piękność, której wszyscy mi zazdrościli. Długie czarne włosy, twarz jak u lalki. Była niesamowita. I moja. Kochałem w niej wszystkie wady, a niestety miała ich wiele. Przeszedłem przez cala klasę, omijałem ławki, aż w końcu dotarłem do tej jednej. Usiadłem na krześle uśmiechając się do niej
-Dzień dobry kochanie.

***

Szykowałem się jak głupi. Wreszcie to ona chciała się spotkać. Okazała jakieś zainteresowanie. Byłem wniebowzięty. Wyciągnąłem wszystkie rzeczy z szafy, ubrałem się w te najlepsze. Chciałem dla niej wyglądać idealnie.

Godzina 18. Siedziałem na ławce w parku i przyglądałem się spadającym liściom. Zaczęła się jesień. Drzewa zaczęły przybierać piękne, żółto-pomarańczowe kolory. To było coś magicznego, naprawdę. Magicznego…
-Dzień dobry koch....
- A ty znowu wyglądasz tak samo -mruknęła znowu zirytowana.
Przeszła ławkę dookoła i usiadła. Za daleko mnie. Dziwnie daleko. Jej palce sprawnie manewrowały miedzy kosmykami jej delikatnych włosów.
- Nie możesz się ubrać jakoś bardziej jak facet? Luźniejsze spodnie? Szersza bluzka? Wyglądasz jak jakieś nieszczęście. Nie zdziwiłabym się jakby cię zapytali czy jesteś transwestytą! Jesteś za chudy i myślisz tylko o jedzeniu. To już zaczyna być męczące! Drażnisz mnie!- była zdenerwowana. Nakręcała się coraz bardziej a mnie powoli pękało serce
- nie chce.. być z kimś takim.
Dwa słowa które zrujnowały mój cały świat.
- czyli z kim?
-z kimś chorym na bulimie.

***
Od roku uczę się w domu. Nie byłem w stanie chodzić do szkoły. Leżałem całe dnie w łóżku, ponieważ bez przerwy było mi zimno. Leżałem sam. Całkiem sam. Co jakiś czas przychodziła do mnie mama. Sprawdzała czy wszystko w porządku, czy niczego nie potrzebuje. Ale nie potrzebowałem. Pewnego dnia mama oświeciła mnie, że odwiedzi mnie ojciec. Zaskoczyło mnie to. Nie widziałem go od roku. Podobno nie chciał utrzymywać z nami kontaktów. Wiec co się zmieniło? Przychodził. Codziennie. Zmieniał po kawałku moje myślenie. Doprowadził mnie do stanu, w którym znienawidziłem sam siebie. W którym tak bardzo chciałem się zmienić. I zmieniłem. Byłem mu za to niesamowicie wdzięczny. Ojciec, który zawsze był ode mnie odsunięty, teraz zbliżył się niesamowicie. Zainteresował się mną i wspierał.
Nie chce, żeby mój jedyny syn umarł
Takie słowa od niego usłyszałem.
Po 3 latach udało mi się wygrać z bulimia. Na dobre. Nie wracała. Żyłem normalnie. Jak zwykły chłopak. Jakby moja przeszłość zaginęła...
***
Ayame leży nieprzytomny już od tygodnia. Obwiniałem się o to codziennie. Gdybym go nie zostawił. Gdybym go pilnował, możliwe, że nic by mu się nie stało. Możliwe, że by wyzdrowiał, tak jak ja. Tęskniłem za nim. Za tym jak mnie dotykał, przytulał. Jak powoli się do mnie zbliżał. Aż w końcu ten delikatny pocałunek. Wszystko było jak bajka, która nie mogła się skończyć happy end'em.
Zrywałem się z pracy, tylko po to, żeby choć przez chwile móc popatrzeć na jego twarz, móc dotknąć jego zimnej dłoni.

Kiedy siedziałem koło szpitalnego łóżka, na którym leżał, wiedziałem, że mogę zrobić dla niego tylko jedno. Jednak nigdy nie mogłem się na to odważyć.
Prawda była jedna. On już nie będzie żył. Jego ciało jest w takim stanie, że sam nie byłby w stanie nawet oddychać. Lecz to nie jedyny problem. Jego psychika jest w jeszcze gorszym stanie.
Głęboki oddech. Jeden, drugi
- Doktorze!
Zacisnąłem pięści na jego chudym ramieniu
- Kochanie – szepnąłem – przepraszam, ale musimy się pożegnać. Czas abyś poleciał o tam.. na górę. Czas.... abyś mnie opuścił

Wstałem.
10 sekund
9
8
7
6
5
4
Doktor odłączył wszystkie maszyny.
Pikanie powoli zwalniało...
3
2
1
Jego serce stanęło.