Zapraszam do czytania i komentowania czy da się ścierpieć O,o
~Nao.
Widziałem jak śpiewał. Każdego dnia
przychodziłem na próbę jego zespołu. Nie rozmawiałem z nim. Tak
naprawdę nawet go nie znałem, ale uwielbiałem na niego patrzeć.
Jak śpiewa, cieszy się lub smuci. Widać, że robił to całym
swoim sercem...
* * *
- Zaraz zjesz go wzrokiem – zaśmiał się Uruha. Mój najlepszy przyjaciel. To on mnie tu przyprowadził. Oczywiście nie zwróciłem na niego uwagi. Dalej wpatrywałem się jak Ruki śpiewa kręcąc przy tym kusząco biodrami.
- Bou, do cholery! ŻYJ -poczułem jak duże dłonie gitarzysty łapią mnie za ramiona i mocno potrząsają.
- Opanuj się człowieku – wybuchnąłem śmiechem i oparłem się na jego ramieniu – Szkoda, że się z nim nie przyjaźnie... - powiedziałem przyglądając się sylwetce przede mną.
- A w czym problem ? Siedzisz tu całymi dniami. Mógłbyś wreszcie się do niego odez...
- Nie ma takiej opcji!! On nie gustuje w takich jak ja – złapałem swoje dwa policzki i odwróciłem się w jego stronę.
- Głupi jesteś. Skąd wiesz jakich chłopaków on lubi? A może gustuje w tak delikatnych jak ty?
Prychnąłem „ A może gustuje w takich jak ty ?”. Jasne! Żeby to było takie proste – Nie w tym życiu.
* * *
- Emmm Ruki ?
* * *
- Zaraz zjesz go wzrokiem – zaśmiał się Uruha. Mój najlepszy przyjaciel. To on mnie tu przyprowadził. Oczywiście nie zwróciłem na niego uwagi. Dalej wpatrywałem się jak Ruki śpiewa kręcąc przy tym kusząco biodrami.
- Bou, do cholery! ŻYJ -poczułem jak duże dłonie gitarzysty łapią mnie za ramiona i mocno potrząsają.
- Opanuj się człowieku – wybuchnąłem śmiechem i oparłem się na jego ramieniu – Szkoda, że się z nim nie przyjaźnie... - powiedziałem przyglądając się sylwetce przede mną.
- A w czym problem ? Siedzisz tu całymi dniami. Mógłbyś wreszcie się do niego odez...
- Nie ma takiej opcji!! On nie gustuje w takich jak ja – złapałem swoje dwa policzki i odwróciłem się w jego stronę.
- Głupi jesteś. Skąd wiesz jakich chłopaków on lubi? A może gustuje w tak delikatnych jak ty?
Prychnąłem „ A może gustuje w takich jak ty ?”. Jasne! Żeby to było takie proste – Nie w tym życiu.
* * *
- Emmm Ruki ?
- Tak? - szatyn spojrzał w moją
stronę spod przymrożonych powiek.
- Kocham Cię – wtuliłem się w niego jak co dzień rano. Nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiada. Od miesiąca narzucam mu swoją miłość, a on? On udał, że ją odwzajemnia. Nie kochał mnie. Ale całował i przytulał tak realistycznie. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Nie dam mu być z nikim innym. Za dużo by mnie to kosztowało.
MATSUMOTO TAKANORI JEST MÓJ
wypiszę to sobie na nagrobku przed śmiercią.... no bo co innego mi pozostało?
- Pójdę zrobić śniadanie – uśmiechnąłem się i w podskokach ruszyłem do kuchni. Tak właśnie wyglądały nasze poranki. On siedział cicho a ja trajkotałem koło niego. Oczywiście, żeby nie było. Rozmawialiśmy. Bardzo dużo. Czasem jak znalazł się temat to trudno było nas od siebie odciągnąć.
-Jakie śniadanie? Chyba kolacje. Już wieczór – Matsumoto wstał i poszedł za mną do kuchni.
- Co? - spytałem przerażony. - Ale... p-przed chwilą spojrzałem na zegarek i była 11:00.... - Sprawdziłem jeszcze raz godzinę.
….
- Kocham Cię – wtuliłem się w niego jak co dzień rano. Nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiada. Od miesiąca narzucam mu swoją miłość, a on? On udał, że ją odwzajemnia. Nie kochał mnie. Ale całował i przytulał tak realistycznie. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Nie dam mu być z nikim innym. Za dużo by mnie to kosztowało.
MATSUMOTO TAKANORI JEST MÓJ
wypiszę to sobie na nagrobku przed śmiercią.... no bo co innego mi pozostało?
- Pójdę zrobić śniadanie – uśmiechnąłem się i w podskokach ruszyłem do kuchni. Tak właśnie wyglądały nasze poranki. On siedział cicho a ja trajkotałem koło niego. Oczywiście, żeby nie było. Rozmawialiśmy. Bardzo dużo. Czasem jak znalazł się temat to trudno było nas od siebie odciągnąć.
-Jakie śniadanie? Chyba kolacje. Już wieczór – Matsumoto wstał i poszedł za mną do kuchni.
- Co? - spytałem przerażony. - Ale... p-przed chwilą spojrzałem na zegarek i była 11:00.... - Sprawdziłem jeszcze raz godzinę.
….
….
….
„18:41”
….
….
Jak ? Jak to możliwe ?!
….
- Głuptasek – poczochrał mnie po włosach i poszedł zrobić sobie swoją ulubioną herbatę.
Westchnąłem głośno. Musiało mi się coś przewidzieć. Puknąłem się ręką w głowę. Zapomniałem całkowicie o kolacji i poszedłem zadzwonić do Uruhy.
- No część słodziaku – odezwał się starszy.
- Mówiłem, że masz mnie tak nie nazywać! - zbulwersowałem się. On kochał mnie przedrzeźniać, a ja kochałem jak to robił. Był jak brat. Dogadywaliśmy się idealnie.
- zaraz będzie wschód słońca – podszedłem do okna i dla upewnienia się spojrzałem jeszcze raz na zegarek. „18:50”
….
„18:41”
….
….
Jak ? Jak to możliwe ?!
….
- Głuptasek – poczochrał mnie po włosach i poszedł zrobić sobie swoją ulubioną herbatę.
Westchnąłem głośno. Musiało mi się coś przewidzieć. Puknąłem się ręką w głowę. Zapomniałem całkowicie o kolacji i poszedłem zadzwonić do Uruhy.
- No część słodziaku – odezwał się starszy.
- Mówiłem, że masz mnie tak nie nazywać! - zbulwersowałem się. On kochał mnie przedrzeźniać, a ja kochałem jak to robił. Był jak brat. Dogadywaliśmy się idealnie.
- zaraz będzie wschód słońca – podszedłem do okna i dla upewnienia się spojrzałem jeszcze raz na zegarek. „18:50”
- Etoo.... Uru ? A nie zachód słońca
?
- Głuptasek, przecież zachód oglądamy rano
-... - co się dzieje....
- Bou? Czy z tobą wszystko w porządku ? Dziwnie się zachowujesz – blondyn zaczął panikować – pojedziemy do lekarza co? Obejrzy cię dokładnie.. - już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. Zaprzeczyć lecz Uruha nacisnął czerwoną słuchawkę rozłączając się. Panika w moim sercu była coraz większa. Czy oni się zmówili i robią sobie ze mnie żarty ? A może to prima aprilis.? Niczego już nie byłem pewien ale bałem się coraz bardziej...
*
30 minut później siedziałem u Shimy w samochodzie.
- To ty się dziwnie zachowujesz Kou! Jesteśmy przyjaciółmi! Ja rozumiem, że lubisz sobie ze mnie pożartować, ale to przestaje być śmieszne – skuliłem się na fotelu.
- Mamy świetnego lekarza. Na pewno będzie wiedział co ci jest....
- Czy ty mnie wgl słuchasz?- mruknąłem prawie do siebie. Czułem się jak w psychiatryku. Jakbym naprawdę chorował na jakąś ciężką chorobę która jest niewyleczalna. Która niszczy powoli cały mój świat. Życie z którego się cieszyłem.
Teraz nic nie było takie samo. Dzień był nocą, zachód wschodem. Ranek wieczorem. Nawet godzina.... ale przecież byłem pewny co widziałem …
*
- Oooo nasz głuptasek przyszedł. - powiedział mężczyzna w białym fartuchu. Czemu wszyscy mnie tak nazywają? Zupełnie jakby to było moje imię. Lekarz obejrzał mnie dokładnie. Poświecił latareczką w oczy i nawet jakoś dokładnie mnie nie zbadał ale puściłem mu to płazem gdy od razu zaczął wypisywać diagnozę.
„Wstrząs migdałków bocznych....” Co to są za głupoty?! Przecież czegoś takiego nie ma. Zaraz zaraz..... operacja...dzisiaj... nie....nie nie nie nie! Nie zgadzam się na żadną operację. Łzy już wypełniały kąciki moich oczu. Gdzie jest Ruki? Gdzie Uruha? Czemu mnie zostawili ? Gdzie zniknęli.... ? Potrzebuje ich
- No to widzimy się dzisiaj w południe na operacji – widziałem tylko ten przerażający uśmiech doktora
Ruks...
Uruś...
ZABIERZCIE MNIE STĄD !
-Proszę się nie wyrywać – poczułem jak przypinają mnie skórzanymi pasami do zimnego laboratoryjnego stołu. Całe ciało miałem skrępowane. Ręce, nogi. Nawet trzy pasy oplatały moje biodra i klatkę piersiową
Nie mogę oddychać
- Puśćcie mnie! - wykrzyczałem ostatkiem sił. Próbowałem wyrwać się, lecz pomimo wszystko miałem tą cholerną świadomość, że nic z tego nie wyjdzie. Nie uda mi się. Umrę tutaj na tym stole nie widząc twarzy ukochanego. Tylko to przerażające światło nad moją głową. Łzy poleciały po moich bladych policzkach. Jedna łza, druga... a za nimi potok następnych.
Zabiją mnie. Oni mnie zabiją.... wiesz Ruki..
- Głuptasek, przecież zachód oglądamy rano
-... - co się dzieje....
- Bou? Czy z tobą wszystko w porządku ? Dziwnie się zachowujesz – blondyn zaczął panikować – pojedziemy do lekarza co? Obejrzy cię dokładnie.. - już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. Zaprzeczyć lecz Uruha nacisnął czerwoną słuchawkę rozłączając się. Panika w moim sercu była coraz większa. Czy oni się zmówili i robią sobie ze mnie żarty ? A może to prima aprilis.? Niczego już nie byłem pewien ale bałem się coraz bardziej...
*
30 minut później siedziałem u Shimy w samochodzie.
- To ty się dziwnie zachowujesz Kou! Jesteśmy przyjaciółmi! Ja rozumiem, że lubisz sobie ze mnie pożartować, ale to przestaje być śmieszne – skuliłem się na fotelu.
- Mamy świetnego lekarza. Na pewno będzie wiedział co ci jest....
- Czy ty mnie wgl słuchasz?- mruknąłem prawie do siebie. Czułem się jak w psychiatryku. Jakbym naprawdę chorował na jakąś ciężką chorobę która jest niewyleczalna. Która niszczy powoli cały mój świat. Życie z którego się cieszyłem.
Teraz nic nie było takie samo. Dzień był nocą, zachód wschodem. Ranek wieczorem. Nawet godzina.... ale przecież byłem pewny co widziałem …
*
- Oooo nasz głuptasek przyszedł. - powiedział mężczyzna w białym fartuchu. Czemu wszyscy mnie tak nazywają? Zupełnie jakby to było moje imię. Lekarz obejrzał mnie dokładnie. Poświecił latareczką w oczy i nawet jakoś dokładnie mnie nie zbadał ale puściłem mu to płazem gdy od razu zaczął wypisywać diagnozę.
„Wstrząs migdałków bocznych....” Co to są za głupoty?! Przecież czegoś takiego nie ma. Zaraz zaraz..... operacja...dzisiaj... nie....nie nie nie nie! Nie zgadzam się na żadną operację. Łzy już wypełniały kąciki moich oczu. Gdzie jest Ruki? Gdzie Uruha? Czemu mnie zostawili ? Gdzie zniknęli.... ? Potrzebuje ich
- No to widzimy się dzisiaj w południe na operacji – widziałem tylko ten przerażający uśmiech doktora
Ruks...
Uruś...
ZABIERZCIE MNIE STĄD !
-Proszę się nie wyrywać – poczułem jak przypinają mnie skórzanymi pasami do zimnego laboratoryjnego stołu. Całe ciało miałem skrępowane. Ręce, nogi. Nawet trzy pasy oplatały moje biodra i klatkę piersiową
Nie mogę oddychać
- Puśćcie mnie! - wykrzyczałem ostatkiem sił. Próbowałem wyrwać się, lecz pomimo wszystko miałem tą cholerną świadomość, że nic z tego nie wyjdzie. Nie uda mi się. Umrę tutaj na tym stole nie widząc twarzy ukochanego. Tylko to przerażające światło nad moją głową. Łzy poleciały po moich bladych policzkach. Jedna łza, druga... a za nimi potok następnych.
Zabiją mnie. Oni mnie zabiją.... wiesz Ruki..
kocham cię.... nie mogę teraz umrzeć. Nie chce...
- Puśćcie. Auhgg – zakrztusiłem się proszkiem który został wepchnięty do moich ust.. pewnie na uspokojenie. Zamknąłem oczy czując rękę lekarza przysuwającą się do mojej szyi. Zimny metal przesuwał się delikatnie po mojej skórze rozcinając ją. Ostatnie co usłyszałem to moje imię. A potem ciemność.
-BOU!. Bou....! - zaraz co się dzieje..
- Bou cholera jasna! - Kou? Czemu czułem się tak dziwnie? Nie czułem już pasów, ani zimnego blatu. Gdy lekko poruszyłem głową nie poczułem przeszywającego bólu.
- Saitou... - RUKI? Co on tutaj robi? Zmusiłem się do uchylenia powiek co było nieprawdopodobnie trudne. Byli tu. Wszyscy. Uruha. Ruki. Całe The GazettE.
- Całe szczęście – ramiona Kouyou oplotły mnie wokół szyi. Z ciekawości przejechałem po niej palcem ale zamiast poczuć ranę której się spodziewałem poczułem zimne krople.
- Kou? Czemu płaczesz?
- Jak to czemu?! Przez tydzień nie mogłeś się obudzić! Zasłabłeś w sali prób. Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy. Ruki siedział przy tobie cały ten czas.
Jak to Ruki przy mnie siedział? Zerknąłem na lekko zarumienionego wokalistę. Uciekał wzrokiem, lecz ja nie poddawałem się i nadal mu się przyglądałem. Uruha jakby czytając mi w myślach wyprowadził wszystkich z sali a Matsumoto posadził na krześle koło mojego łóżka.
Tym razem to na moje policzki wpełzł soczysty rumieniec. Co teraz ma się wydarzyć? Jak zacząć rozmowę? A może...
- Wiesz... Ruki.. - przełknąłem gule która nagle pojawiła się w moim gardle utrudniając mówienie. Spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Patrzył takim wzrokiem jakby zaraz miał usłyszać niewyobrażalnie ciekawą historie.
- Kiedy byłem nieprzytomny, miałem sen – zrobiło mi się duszno więc podniosłem się do siadu zsuwając tym samym z siebie grubą kołdrę. Widziałem jak śledził każdy mój ruch co jeszcze bardziej mnie krępowało.
- I co się stało w tym śnie? - oparł się wygodnie o moje łóżko poprawiając idealnie ułożoną grzywkę.
- Obudziłem się w czyimś łóżku – zerknąłem na niego kątem oka – okazało się, że to było twoje łóżko, przytulałeś mnie i....
- Podobam ci się? - przerwał mi nagle za co byłem mu wdzięczny. Jednak jego pytanie totalnie mnie zaskoczyło. Powiedzieć mu czy nie?
- Może – mruknąłem. Brunet zaśmiał się patrząc na mnie z taką jakby... czułością?
- Wiesz ja też miałem sen. W tym śnie wyznałeś mi, że mnie kochasz. Powiedziałeś mi to po wielu miesiącach czekania. Jednak ja byłem idiotą i cię odrzuciłem. Wystraszyłem się, co będzie jeśli poddam się miłości. Byłem prawdziwym idiotą – westchnął – Ale wiesz... teraz kiedy na ciebie patrzę wiem, że już na prewno nie popełnię tego błędu.
Patrzyłem na niego cały czas. Czyżby on mnie prowokował?
- Skoro we śnie mnie odrzuciłeś skąd wiesz, że w prawdziwym życiu role się nie odwrócą?
- Ponieważ nie pozwoliłbym ci odejść. - czułość którą cały czas widziałem jego oczach przelał na pocałunek którym chwile potem mnie obdarował.
Nie potrzebowaliśmy wtedy żadnego „Kocham Cie”. Czy czułych słówek. Uczucie które przekazywaliśmy sobie nawzajem w pocałunku były tak silne, że żadne słowa by ich nie odzwierciedliły.
Bo właśnie to jest miłość..
Ta najprawdziwsza...
Fajne, zaczęłam się na serio bać o Bou... Podobało mi się bardzo, szczególnie koniec.
OdpowiedzUsuńNa początku to było trochę poplątane i zaczęłam się zastanawiać co ZE MNĄ nie tak xD Ale potem było już tylko uroczo. Mimo, że to takie króciutkie to i tak bardzo mi się podobało = D
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Nao, że napisałaś coś z tym paringiem! <3
Arigatou :3
taionnoakarigazette.blogspot.com
//Yuuko-san
Słodko °•° Ruks cały czas siedział przy Bou.
OdpowiedzUsuńMi się bardzo podobało mimo, że strasznie krótko, ale całokształt to wynagradza :D
Będę wpadać i komentować <3
Quero
<3 Ciekawie, nie powiem nie :)
OdpowiedzUsuńPodobało mi się :) Tak fajnie się czytało
OdpowiedzUsuń